niedziela, 25 stycznia 2015

W&T - podatek

Zbliża się sezon rozliczeń podatkowych, więc pojawiają się pytania odnoście rozliczenia dochodu uzyskanego w USA na programie Work & Travel. Jako że trzykrotnie brałam w nim udział i przez dwa lata bezpośrednio pracowałam dla firmy zajmującej się organizacją tego typu wyjazdów to trochę zapoznałam się z tematem.

1. Czy muszę wykazać dochód uzyskany w USA w ramach wakacyjnego programu W&T? 

TAK.

Większość z nas obowiązuje tzw. nieograniczony obowiązek podatkowy obligujący nas do wykazanie całości swoich dochodów. Jeśli pracowaliśmy jedynie w USA, a w Polsce w ciągu roku nie podjęliśmy żadnego zatrudnienia to i tak musimy rozliczyć podatek od dochodów uzyskanych wyłącznie za granicą.

"Osoby fizyczne, jeżeli mają miejsce zamieszkania na terytorium Polski, podlegają obowiązkowi podatkowemu od całości swoich dochodów (przychodów) bez względu na miejsce położenia źródeł przychodów (nieograniczony obowiązek podatkowy) – art. 3 ust. 1 ustawy z dnia 26 lipca 1991 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych (tekst jedn. z 2010 r. nr 51, poz. 307, z późn. zm., dalej: ustawa o PIT)."

Przepisy precyzują kto dokładnie posiada rezydenturę podatkową w Polsce (ma miejsce zamieszkania na terytorium Polski, a tym samym podlega nieograniczonemu obowiązku podatkowemu).

"Dla celów podatku dochodowego od osób fizycznych za osobę mającą miejsce zamieszkania na terytorium Polski uważa się osobę:
- posiada na terytorium Polski centrum interesów osobistych lub gospodarczych, czyli ośrodek interesów życiowych lub
- przebywa na terytorium Polski dłużej niż 183 dni w roku podatkowym."

Z tego wynika, że osoba wyjeżdżająca na taki program na np. 4 miesiące nie traci statusu rezydenta podatkowego Polski.

Dla uzupełnienia informacji fragment dotyczący ograniczonego obowiązku podatkowego.

"Osoby fizyczne, jeżeli nie mają na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej miejsca zamieszkania, podlegają obowiązkowi podatkowemu tylko od dochodów (przychodów) osiąganych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Jest to ograniczony obowiązek podatkowy – art. 3 ust. 2a ustawy o PIT."

2. Co mi grozi jeśli nie wykażę uzyskanych dochodów?

Dopóki Urząd Skarbowy się dowie, dopóty można spać spokojnie. Jakby się jednak dowiedział i zrobił kontrolę do grozi nam kara równa 75% uzyskanego, lecz zatajonego dochodu. Sporo. Ale czy Urząd Skarbowy ma szanse się w ogóle o tym dowiedzieć? No i to jest właśnie loteria, bo USA i Polska póki co nie przesyłają sobie takich informacji, więc jeśli nie trafi nam się jakaś "życzliwa" osoba to szanse na ujawnienie naszego dochodu są minimalne. Ale! Ale przestrzegam osoby myślące o emigracji, a tym samym zmianie rezydentury podatkowej gdyż mogą stać się losowym obiektem zainteresowania Urzędu Skarbowego. "Płacili podatki i nagle przestali...Interesujące. Sprawdźmy to!" 

3. Czy muszę wykazać mój dochód w USA?

Jako posiadacz wizy J-1 zasadniczo tak. Jednak najczęściej robi to za nas amerykański pracodawca i dostajemy czek na kwotę pomniejszą o zapłacony podatek. Na początku roku kalendarzowego powinniśmy otrzymać od pracodawcy formularz W2, czyli taki amerykański PIT. Dla pewności zapytaj swojego pracodawcę czy odprowadził za Ciebie podatki. Jeśli tak to pozostaje Ci tylko wypełnić formę 1040EZ lub 1040EZ-NR i voilà.

4. Czy mogę ubiegać się o zwrot podatku z USA?

Tak, tylko finalnie zmuszeni będziemy oddać do Urzędowi Skarbowemu, więc tak czy inaczej nie nacieszymy się tymi pieniędzmi. Żeby uzyskać zwrot podatku z USA należy wypełnić formularz 1040NR-EZ i wraz z kopią dokumetu W2 oraz karty SSN (Social Security Number) wysłać na adres:

INTERNAL REVENUE SERVICE,AUSTIN TX 73301-0215

Potem czekamy, aż przyjdzie do nas czek na odpowiednią kwotę.

WAŻNE! Gdy podatnik uzyskał zwrot zapłaconego za granicą podatku, to w zeznaniu podatkowym składanym za rok, w którym zwrot ten nastąpił, ma obowiązek doliczyć zwróconą mu kwotę, którą wcześniej odliczył w rozliczeniu podatku dochodowego Polsce.

5. Jak rozliczyć się z dochodu uzyskanego w USA?

Aby poprawnie rozliczyć się z uzyskanego dochodu konieczne jest wypełnienie dokumentów:

  • zeznanie roczne PIT36
  • załącznik o źródłach zarobków z USA (załącznik PIT/ZG).
  • PIT-0, gdzie wyliczamy naszą ulgę abolicyjną.

Kwoty oczywiście podajemy w złotówkach zgodnie ze średnim kursem NBP ostatniego dnia roboczego poprzedzającego wystawienie czeku.

6. Jak wysoki zapłacę podatek od uzyskanego w USA przychodu?

Polska podpisała z USA umowę o unikaniu podwójnego opodatkowania i w celu obliczenia podatku od dochodu uzyskanego w USA stosuje się metodą proporcjonalnego odliczenia.

Tutaj odsyłam do bardziej oficjalnych źródeł, np.:



P.S.  Proszę nie traktować tego posta jako porady prawnej, gdyż nie jestem odpowiednio wykwalifikowana, aby takowych udzielać. Piszę z własnego doświadczenia, a do zdobycia go zmotywowała mnie spora liczba pytań kierowanych do mnie przez uczestników programu W&T.

P.S. Tak pół żartem, pół serio to na razie sporo osób śmieje z tych, którzy wykazują i płacą podatek od dochodu uzyskanego w USA twierdząc, że "nie ma szans, aby Urząd się dowiedział o mojej pracy w USA". Nie wiem, szczerze mówiąc, jak to wygląda, ale Urząd Skarbowy wg aktualnego prawa może nas skontrolować do 6 lat wstecz, więc przykro by mi było gdyby za 5 lat wlepił mi karę w wysokości niezłej sumki tylko dlatego że nie chciało mi się zapłacić podatku kilka lat temu. Każdy oczywiście zrobi jak uważa, ja jako że mam tendencje do paniki to chcąc jej uniknąć staram się robić tak jak przepisy mi nakazują, dla świętego spokoju.




czwartek, 22 stycznia 2015

Paryż - przereklamowany czy nie?

W grudniu 2014 spełniło się jedno z moich małych marzeń. Wraz z mężem, który przyleciał do mnie w odwiedziny postanowiliśmy wybrać się do Paryża. Wyjazd wypadł w okresie świątecznym, gdyż na ten czas udało nam się wyszukać całkiem przystępne w cenie bilety lotnicze. Za naszą dwójkę zapłaciliśmy 420zł, w cenie mały bagaż podręczny. Linia Wizzair. Wymiary bagażu to 42x32x25cm, więc nieduży, jednak bez większych problemów udało nam się spakować wszystkie potrzebne rzeczy. Ceny noclegów okazały się nieco zabójcze, za malutki pokój dwuosobowy, 4 noclegi, policzono nam 250€, nasze konto bankowe aż zajęczało z wrażenia.

W Paryżu wylądowaliśmy o 8 rano, szybko przemieściliśmy się do miejsca skąd odjeżdżały autobusy do Paryża (17€ w jedną stronę za osobę) i o godzinie 10 byliśmy już na przystanku Porte Maillot, a o 11 w hotelu gdzie zostawiliśmy bagaże i czym prędzej wyruszyliśmy na podbój miasta.

Przystanek 1: Bazylika Sacre-Coeur (Bazylika Najświętszego Serca).


Bazylika znajduje się na szczycie wzgórza Montmartre. Aby móc zobaczyć wnętrze trzeba wspiąć się po nie wiem ilu schodach, można się zmachać. Świątynia piękna na zewnątrz jak i wewnątrz. Sercem świątyni jest podobno największa na świecie mozaika, która przedstawia znany, bo wałkowany na języku polskim, motyw Deesis. Natomiast na mnie największe wrażenie wywarła spora liczba żebrzących wokół kościoła osób i mnóstwo naciągaczy sprzedających tandetne figurki wieży Eiffla, breloczki z gargulcami i inne badziewia. Aż się zdziwiłam, że nikt nie pilnował terenu wokół tej bazyliki.

Następnie wąskimi uliczkami dzielnicy Monmartre, która jest jedną z piękniejszych w Paryżu, udaliśmy się zobaczyć słynny Moulin Rouge (Czerwony Młyn). 

Przystanek 2: Moulin Rouge.


Co dużo mówić, za dnia nie robi wrażenia, ale to też pewnie dlatego, że istotą nie jest tutaj wygląd budynku, ale to co się w nim dzieje. Chyba najpiękniej przedstawia to musical o tym samym tytule, który gorąco polecam, jest na prawdę wzruszający. Po zrobieniu obowiązkowego zdjęcia ruszyliśmy na zachód, akurat zrobiło się ciemno i naszym oczom niespodziewanie ukazała się dzielnica zwana Red Light District, sama nazwa wskazje co tam można zastać. Zwiewaliśmy co sił w nogach, ponieważ ta ulica to najbezpieczniejszych nie należy.

Przystanek 3: Panteon

Z greckiego oznacza miejsce poświęcone wszystkim bogom, natomiast paryski Panteon na początku był świątynią pw. św. Genowefy, a teraz pełni funkcję mauzoleum sławnych francuzów. Tutaj spoczywa Maria Skłodowska-Curie wraz z mężem. Zdjęcia wyszły mało ciekawie, ponieważ kopuła w trakcie naszej wizyty była akurat w renowacji dlatego posiłkuję się źródłami internetowymi:

"Pantheon P1190526". Licensed under CC BY-SA 3.0 via Wikimedia Commons - http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Pantheon_P1190526.jpg#mediaviewer/File:Pantheon_P1190526.jpg
Przystanek 4: Ogród Luksemburski.

Następnie krótki spacerek przez przepiękny Ogród Luksemburski.


Przystanek 5: Katakumby.

W kolejce czekaliśmy 1,5h, aby wreszcie móc zejść 20 metrów w dół i następnie ruszyć podziemnym 2 km szlakiem korytarzy ciągnących się w centrum stolicy Francji. Takich korytarzy w Paryżu jest w sumie około 300 km! Przepełnienie paryskich cmentarzy pod koniec XVIII w. sprawiło, że - w obawie przed epidemią - szczątki 6 mln paryżan złożono w miejscu dawnego kamieniołomu, a dzisiejszych Katakumb. Na bramie wejściowej przeczytać możemy napis "Zatrzymaj się, oto królestwo śmierci".

http://creativemagazine.pl/web_art/1194/paryz.jpg

Przystanek 6: Musée du Louvre 

Standardowo długie kolejki przy obu wejściach do muzeum. My przypadkiem trafiliśmy na to, które jest w centrum handlowym, w sumie dobrze, bo przynajmniej było nam ciepło. Poczekaliśmy niecałą godzinkę i rozpoczęliśmy wyprawę... Szczerze to ani ja ani mój mąż nie jesteśmy pasjonatami ani galerii, ani muzeów, ale ten punt należał do obowiązkowych, więc nie było "zmiłuj się". Luwr jest na prawdę ogromny i jeśli ktoś by chciał dokładnie wszystko obejrzeć to chyba tydzień by nie starczył. Obeszliśmy wszystkie najbardziej znane punkty i opuściliśmy budynek po około 5 godzinach. Tym razem wykorzystaliśmy główne wejście - przez słynną piramidę.


Mnie osobiście bardzo spodobała się architektura samego budynku Luwru - piękna.

Dalej spacer przez sławne Pola Elizejskie do Łuku Triumfalnego, który nawet robi wrażenie swoim rozmiarem, nasz zachwyt jednak szybko został ostudzony przez załamanie pogody także czym prędzej uciekliśmy do hotelu.

Przystanek 7: Katedra Notre Dame

Katedra położona jest na malowniczej wysepce, zwiedzać ją można codziennie, za darmo. Jednak jest haczyk - za wejście do Skarbca trzeba zapłacić. 


Potem znowu godzinne czekanie, aby wejść na wieże katedry, czas wspinaczki po schodach umila nam towarzystwo sławnych gargulców, które według różnych wierzeń mają ostrzegać i chronić przed złem, gdyż – jak wierzono – demony muszą uciec gdy zobaczą własny obraz. A taki widok rozciąga się ze szczytu wieży:


Przystanek 8: Wieża Eiffla

I tutaj niestety ponieśliśmy klęskę... Kolejki okazały się tak długie, że zrezygnowaliśmy z pomysłu wjazdu na szczyt wieży.  Pospacerowaliśmy jedynie po polach marsowych przyglądając się dziełu Eiffla...i tyle.

Przystanek 9: Paryż Beauvais

Lotnisku Paryż Beauvais oficjalnie nadaję status najgorszego lotniska z jakim dotychczas miałam styczność. Z dwudziestu, które odwiedziłam to niestety paryskie najbardziej razi wszechobecnym chaosem i dezorganizacją. Zgodnie z instrukcjami wsiedliśmy w autobus z Paryża odjeżdżający 3h przed planowym lotem. Na lotnisku byliśmy 1 godzinię i 40 min przed wylotem, więc czasu nie było tak wiele. Skorzystaliśmy z toalety, wypiliśmy kawę i ustawiliśmy się w kolejce do odprawy. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale po 45 min czekania okazało się, że jesteśmy na złym terminalu! Do odlotu zostało 30 min, więc szybko przebiegliśmy z terminalu 1 na terminal 2, a tam naszym oczom ukazała niekończąca się linia oczekujących. Podeszliśmy do obsługi z prośbą o pomoc, gdyż byliśmy już dosyć mocno zestresowani, a miła pani pokierowała nas na koniec kolejki z informacją "We will call for this flight". Ok. Posłusznie znowu ustawiliśmy się w kolejce, a po 10 min oczekiwania wybuchło wielkie zamieszanie, bo jak się okazało cała gawiedź była już spóźniona na swoje loty. Nagle wybuchło zamieszanie, które przypominało otwarcie sklepu organizującego ogromne wyprzedaże. Ludzie przeskakujący przez barierki, pchający się do kontroli bezpieczeństwa - niecodzienny to był widok. Nasz lot był zaplanowany na 8.50. Boarding rozpoczął się ostatecznie o 9.05. W sumie i tak całkiem nieźle. Koniec końców wszystko skończyło się dla nas dobrze i bezpiecznie wylądowaliśmy na lotnisku w Pyrzowicach. Planowo!

Podsumowanie:

1. Uważam, że koszty związane z podróżą, zakwaterowaniem i pożywieniem były niewspółmiernie do wrażeń. W mojej ocenie Paryż jest zaniedbany, jedynie ścisłe centrum utrzymywane jest w jako takiej kondycji.

2. Paryż jest miastem rangi światowej, a większość informacji oddanych do użytku publicznego, np. informacji o eksponatach była jedynie w języku francuskim! Wiadomo, w Luwrze wybór gamy językowej jest szeroki, ale już np. Panteon ma w ofercie jedynie krótką ulotkę po angielsku i tyle. Wszystkie tabliczki przy gablotach były wyłącznie w języku paryżan. To zdecydowanie kształtowało moje odczucie negatywnie. 

3. Nie chcę generalizować, ale pogłoski o nieuprzejmych francuzach niestety w naszym przypadku sprawdziły się w około 80%. Wygląda jakby uwielbiali wpychać się w kolejki, a zostawienie trochę miejsca przed sobą skutkowało natychmiastowym przesunięciem na dalszym pozycję wśród oczekujących. Bardzo mnie to drażniło.

Kończąc pokuszę się o stwierdzenie, że Paryż na pewno wart jest zobaczenia, ale tylko w przypadku gdy mamy garść zbędnych pieniędzy, a wszystkie ciekawsze miejsca już widzieliśmy.

Tip:
Gdybym miała lecieć znowu, wybrałabym linię easyJet, połącznie Kraków - Paryż Charles de Gaulle. Akceptują bagaż podręczny o nieco większych rozmiarach niż Wizzair, cena jest podobna, a przejazd z lotniska paryskiego do centrum miasta kosztuje około 5€. I jeszcze jedno, jeśli czeka Was bardzo wczesny lot to polecam zadbać o taxi, niestety o 4 rano większość linii metra jeszcze nie działa. My o mały włos byśmy wtopili sprawę, ale na szczęście byliśmy w takim miejsce, że o taksówkę nie było ciężko ;)










poniedziałek, 19 stycznia 2015

Summer Camp - prosty sposób, żeby znaleźć się w USA

Nie pamiętam kiedy, ale prawdopodobnie w początkowym okresie mojej przygody z Politechniką Śląską zalągł się w moje głowie pomysł wyjazdu do USA. Turystycznie oczywiście. Z czystej ciekawości, która czasem bywa złośliwa, bo wpędza mnie w nie lada kłopoty. Kontynuując, pomysł się zalągł i dojrzewał, i miał dojrzewać tak, żebym pojechała w lato 2013, ale wywinął mi numer i w pełnej krasie ukazał mi się w styczniu 2012! Tak więc czym prędzej przewertowałam internet, aby uszczegółowić moją wiedzą na temat pewnie wszystkim już znanego programu Work & Travel (w skrócie - w zależności jaką opcję wybierzemy - płacimy agencji, ona pomaga załatwić nam potrzebne dokumenty, wizę, pracodawcę). Po przestudiowaniu wszystkich możliwości jakie istnieją uznałam, że włochata panika miałaby niezłą pożywkę gdybym wybrała opcję (około $250-$400 tańszą) szukania pracodawcy już na miejscu, w USA. Opcja druga to agencja znajduje nam pracodawcę przed wylotem, ale płacimy za tę usługę te nieszczęsne $400 albo więcej. Finalnie okazało się, że mój studencki portfel nie wytrzymałby kosztów takiej wyprawy. Niestety często sama opłata aplikacyjna to kwota rzędu 1000 zł + opłata za program $450-$900 + opłata wizowa $160 + opłata SEVIS $35 + bilet lotniczy + kieszonkowe na start, bo mieszkanie i jedzenie samo za siebie nie zapłaci.  Wszystko to daje sumę równą ZA DUŻO... I co teraz? Szukam dalej, Internet jakoś wytrzyma. Przypadkiem nawinęła mi się gdzieś strona organizacji Camp America, koszt programu na ten czas wynosił mniej więcej 2200zł + opłata za wizę. Po kilku minutach znalazłam jeszcze tańszą opcję z Camp Leaders. Koszt 1700 zł + $160 za wizę + opłaty za zdjęcie wizowe, kuriera. Do tego pracodawca zapewniony, zakwaterowanie, wyżywienie i bilet lotniczy w obie strony w cenie. Rewelacja krzyknęła moja ciekawość, w 100% pewna, że dobiła targu z paniką. Jedyny mankament to niskie zarobki, bo za cały 10 tygodniowy kontrakt dostajemy jedynie $1200 i już wiadomo czemu koszty takie niskie. Ponad 50% wynagrodzenia pożera nam agencja na opłaty związane z pozwoleniem na pracę, biletem lotniczym, itp. Przeboleję, pomyślałam. Nie przebolałam i finansowo ostatecznie wspomógł mnie Tato.

Wszystko potem potoczyło się bardzo szybko, wypełniłam aplikację, nakręciłam autoprezentację, przeszłam rozmowę z konsultantem, poczekałam miesiąc i wtedy jeszcze 'jakiś camp' stał się moim szczęśliwym pracodawcą. Poleciałam w połowie czerwca, popracowałam 2 miesiące, a na zwiedzanie zarezerwowałam sobie dwa tygodnie.

Moim zdaniem taki wyjazd to świetna okazja by przełamać swoje lęki, sprawdzić granice wytrzymałości, poprawić język angielski, ośmielić się, spotkać wspaniałych ludzi, zobaczyć cudowne miejsca i oderwać się na chwilę od codzienności. Ja z czystym sumieniem polecam taką formę wakacyjnego wyjazdu.

niedziela, 18 stycznia 2015

USA - jak to się zaczęło

USA odwiedziłam po raz pierwszy w 2012 roku na wizie studenckiej J1, wzięłam wtedy udział w programie Work & Travel w wersji Summer Camp. Poznałam trochę kraj, nowych ludzi, pozwiedzałam, zakochałam się i wróciłam do domu. Potem pojechałam znowu, lato 2013, lato 2014... Te wakacje wywróciły moje życie do góry nogami. Po burzliwym związku i niecałych 52 dniach narzeczeństwa wyszłam za mąż. I w sumie tak to się zaczęło. Teraz jesteśmy w trakcie oczekiwania na zatwierdzenie złożonej na mnie petycji o Zieloną Kartę, żebym mogła przeprowadzić się do USA, mieszkać tam i pracować legalnie. Niestety oczekiwanie jest długie i męczące, a sam proces do przyjemnych i tanich nie należy. Proces ten wymagał ode mnie powrotu do Polski, w sumie to i tak czekało na mnie kilka ważnych spraw m.in. obrona pracy magisterskiej, staż. 
Podsumowując, 1 października 2014 dostaliśmy NOA1 (Notice of Action 1) informujące o tym, że USCIS (United States Citizenship and Immigration Services) otrzymał naszą petycję i przyjął do rozpatrzenia. A teraz co? A teraz czekamy...